piątek, 5 lutego 2010

Zapamiętanie zimy...







DEPESZA Z WAGENBURGA

Dzisiejszej nocy squatersowi z Helsinek zdechł autobus. Po prostu, dom na kolach, jakim miał wybrać się, ten miejski pirat, po wigilijnej nocy w rodzinnym Elblągu, do Barcelony- odmówił jego jednostkowym staraniom, jakiegokolwiek posłuszeństwa. Nawet w najmniejszym stopniu nie reagując na starania włożonego wcześniej przez niego, do pochwy stacyjki, pełnego animacyjnego jadu- kluczyka reanimacyjnego.
Oczywiście, ja rozumiem, że rzeka skuta lodem przestaje oddychać w takich temperaturowych sparingach, że woda poprowadzona punkowo, bo gumowym wężem, przez skuty lodem śnieg, przy -20, do kuchni umieszczonej w letnim domku, po peerelowskich sportowcach- także może stracić swoją śpiewną mowę, nawet t u t a j, w tym przesuwalnym miasteczku na kołach, w którym nawet jego doświadczonym mieszkańcom z trudem się oddycha, gdy zima zaczyna strzelać silnym mrozem i dwumetrowymi soplami, do wszystkiego, czego tylko się dotknie, ale nie on- nie ten niebiesko skóry Fin! Nie wielokrotnie osaczony siarczystymi mrozami z przeklętej północy, łazik- wędrowiec i szwendacz uparty w terenie boju, jak żołnierz zwiadu i mechaniczny siłacz, uformowany z blachy przeszklonej, którego długaśne cielsko (przed wpadnięciem w łapy niejedzącego mięsa Antka) zasuwało po ugrofińskiej planecie, jak amfibia, pod sztandarem sklepu na kołach- wożąc ziemniaki i kiełbasy przeróżne, o każdej porze dnia i roku. Zmieniając tylko opony, jak człowiek skarpety- z letnich na zimowe!
I dlatego płaczę nad jego zatrzymanym sercem teraz, jakby to był człowiek o niebywałym życiorysie, a nie zwykła, sztywna maszyna, odziana w gumę i stal. A wspomniany wyżej kolega też nie czuje się najlepiej… Jednak wystarczy tej mowy. Dalszego komentarza nie będzie… STOP.


W OSTATNIĄ NIEDZIELĘ STYCZNIA

Bezimienny mróz
Przypieprzył w autonomię moją
Swoją nagłą pięścią siarczystego chłodu
Jak napompowany steryd
Co szuka spiny nawet w życiodajnym tlenie

Jeszcze spałem odlotem głębokim
Kiedy bezcielesność temperaturowego kozaka
Podskoczyła do mnie
Wymachując szabelką minusów
I żądając natychmiastowej kapitulacji
W strukturze indywidualności kroków

Zimny bandyta
Nie reagował na żaden z głosów obronnych
Jakie posłałem w jego stronę
Na ugrzecznione odejdź
Ani kąśliwe spierdalaj

Dopiero po rozmowie
Jaką nawiązałem z piecem
Nieszczelnym jak pochwa tirówki
Przykurczył się nieco
W rozdawanych na oślep ciosach

A na jednej z szyb
Zapatrzonych w piracką flagę
Jak Watykan w Papieża
Dał się nawet znokautować
Ognikowi świecy

Innego cudu nie odnotowałem