Idę w przód
Krokiem zdecydowanym
Chociaż spowolniałym
Bo zmęczonym czynnościami dnia
Jak jeż niesionym ogryzkiem
Pokorą odporną na przeróżne wstrząsy
Pcham ciało swoje w stronę
Udomowionego wagonu
Nic więcej
Nie ma we mnie
Żadnej polityki
I poetyckich uniesień
Jest tylko chęć dotarcia do domu
W lewej kieszeni kurtki
Ciemnej jak niejeden ludzki charakter
Drzemie biały telefon
Którego żołądek nakarmiony jest
Kodem za piątkę
I nowym numerem do zapamiętania
Mijam znaki
Pasy dla pieszych
I kocem nocy przyduszone miasto
Ale w krokach jakie tworzę
Nie interesują mnie
Żadne dyktanda semaforów ruchu
Zawieszonych nade mną
Jak bombki na choince
Końcem grudnia
Losy innych
Trafionych bezsenności łokciem
Także nie
Po prostu wracam do łóżka
Z prawej strony Kościuszki
Przy kierunkowskazie na Warszawę
Bezwartościowym kamieniem
Zabawia się bułgarska prostytutka
Pozostałą część dzielnicy
Łącznie z bloczkiem betonu
Po lewej stronie mijanego krajobrazu
Swoją niewidzialną szczęką
Miętosi potwór nocy
W cieniach sztucznych słońc
W sen zapadło również
Przeróżne złodziejstwo
A nawet bezrobotne dresiarstwo
Przestały skomleć
Rozpędzone karetki
Policjanci neutralnie ziewają na bezdomnych
A ci ostatni boją się o tej porze
Tylko trzeźwości umysłów swoich
Na Wróblewskiego
Chłodny nóż powietrza
W nozdrzach bezbronnych
Jak niemowlę po wykluciu
Przyśpiesza we mnie bicie biologicznej pompy
Dup dup
Dup dup
Aż chcę się człowiekowi biec
I hibernować ciało w jamie śpiwora