niedziela, 9 października 2011

Miasto GORI







Gori jest miejscem urodzenia Józefa Stalina. Dom, w którym się urodził i żył do 1883 r., jest miejscem pamięci – muzeum z eksponatami poświęconymi jego osobie. Generalnie- NIC CIEKAWEGO. Większość ekspozycji, to plansze z kopiami archiwalnych zdjęć. Dodatkowo, gdy wchodzi się do Muzeum, przy zakupie biletu (wcale nie taniego, w porównaniu z innymi muzeami)i pytaniu o przewodnika- pada kontr-pytanie o narodowość: kiedy zdradzi się człowiek i powie, że jest z Polszy, to wówczas dostanie przewodniczkę, która gadać będzie, jak automat i co drażliwsze tematy, takie, jak na przykład sojusz Ribbentrop- Mołotow i IV rozbiór Polski- pominie!
Tutaj Stalina wielbi się jak Boga, a przynajmniej, jak Papieża w Polsce. Miałem okazję poznać prababkę dyżurnego ruchu z miejscowego dworca. Człowiek ten opowiadał, że jak Rosjanie zaczęli bombardować miasto: "Babuszka siedziała w swoim pokoju i czytała Stalina" :)
Po powrocie do kraju, wyczytałem też , że pani kustosz powiedziała kiedyś jednemu z polskich dziennikarzy, że: ''Względem tych, którzy nie opuścili miasta, żołnierze rosyjscy zachowywali się “poprawnie”. Ale mniej poprawnie zachowywali się wobec cywilnej ludności szukający zemsty i łupów Osetyńczycy i członkowie formacji paramilitarnych, którzy kręcą się przy każdej wojnie. Podobno mordowali, gwałcili i grabili. Rosjanie umywali ręce i twierdzili, że nie są od tego, by pełnić funkcje policyjne. Wcześniej utrzymywali, że Gori patrolują, ramię w ramię, rosyjscy żołnierze i gruzińscy policjanci, ale była to nieprawda. Gruzińska policja stała wtedy na tbiliskiej szosie, dość daleko od miasta i pilnowała, by nikt nie wracał do okupowanego przez Rosjan miasta".
Zaprzyjaźniony ze mną pracownik gruzińskiej kolei pokazał kilka filmików z ataku wrogich wojsk na miasto, a potem dodał, że to nie była wojna, tylko "KONFLIKT".