sobota, 10 kwietnia 2010

JEDEN DZIEWIĘĆ SIEDEM SIEDEM

Po raz pierwszy od trzech wiosen
Mój nadodrzański dom
Mobilny jak telefon
I kruchy jak skorupka ślimaka
Nałożyć musiał kod dostępu
Aby spać mniej nerwowo

Bo pierwszy raz
Od trzech kwietniowych miesięcy tutaj
Moje mieszkanie na kołach
Obawia się nalotu
Pogotowia energetycznego
A także złych wąsaczy z Wodociągów
Stacjonujących za siatką ogrodzeniową
I łasych na donosy
Jak pierwszy lepszy koń
Na cukier

Jest też pierwszy w tym istnieniu pies
Który sam do mnie lgnie
I daje wsparcie swoją obecnością
Choć nie jest sierotą
Ani nie wygląda na wygłodzonego

A urodził się w jednej z jaskiń Granady
I skłotował nie jedno miejsce w Norwegii
Przez co dobrze wie
Jak myślę
Czym jest w o l n o ś ć k r o k ó w
Dla mnie

Choć nie umie gadać po mojemu
Ani nie jest bezdomny

A na dodatek
Patrzy na mnie oczyma
Jakby stróża
Takiego mojego
Który się zagubił kiedyś
Być może przy porodzie
Ale umiał odnaleźć z czasem

I w tym momencie odczuwa skruchę
I zachowuje się tak
Jakby chciał powiedzieć moim językiem
Że już więcej numeru takiego
Nie odjebie

Ani mi
Ani światu