niedziela, 8 czerwca 2014

. . .[ t ę s k n o t y ]. . .

Od jakiegoś czasu gniecie mnie niedosyt wszystkiego, co odeszło, co wyparowało z życia, którym oddycham. Nie jest to jednak coś materialnie skomplikowanego i niebywale przekombinowanego psychicznie. Przynajmniej dla mnie. Najczęściej chodzi po prostu o historie proste i życiowo realne, z tą jednak różnicą, że są to chwile dawno minione i kompletnie nie moje. Na przykład widok wypełnionej błotem budowy obwodnicy w Bieszczadach. Albo porażonych słońcem badań archeologicznych pod Nową Huta. Nęka też przypatrywanie się powolnemu zarastaniu lasem polskiej Bojkowszczyzny... Właśnie za tym tęsknię. Za światem zapomnianych szczegółów. Mówiąc krótko: obrazy, których się domagam, są starsze od zdjęć w rodzinnym albumie, ba, nawet starsze od tego, co sam sobie mogę przypomnieć. Wychodzą poza dzieciństwo i zahaczają o przestrzeń leżącą w strefach przed narodzinowych. Jednym zdaniem kwitując- obchodzi mnie czas osobiście niepoznany! To do niego lgnę podskórną cząstką siebie, do energii nieskonsumowanego, bo narodzonego za późno Tęsknię za czymś, w czym upatruję ukojenia, teoretycznie tam odnalazłbym kompletne zbawienie... Przynajmniej w teorii. Bo co innego, jak nie niepoznane jest moim wybawieniem? Teza taka zalatuje sektą lecz ma sens... W fotosie niepoznanych lat szukam przystani, w której odpoczęłyby roztrojone nerwy i zawiedzione myśli. Właśnie tam. I tylko tak. Dlaczego? Być może w ucieczce od rozczarowującego tu i teraz umiałbym dotknąć przestrzeni, która, wiem, że dawała jednostkom przede mną urodzonym ewidentnie prostszą drogę wytchnienia, od drogi, którą odbębniam ja, teraz. A takie tłumaczenie świata jest rozsądne... Nawet dla mnie. Potwornie nieufnego. I najprawdopodobniej zaraźliwe, gdyż moja matka też tęskniła... Pamiętam, że zawsze wodziła myślami za obrazami z dzieciństwa, za światem, w którym zabobon i religia mieszały się przed jej oczami z rzeczywistością, z rozświetloną elektrycznym światłem codziennością; przestrzenią życiową opartą na formach postępowania kompletnie wyzbytych przekombinowania i chęci posiadania czegoś nad wyrost. A wszystko, czego się dotknęła miało zapach domowej kuchni oraz śpiewu nawilżonego ukraińską mową... Zapamiętałem ją sobie jako tą, która lubiła przeżyte sojusze. I tego właśnie czuła niedosyt w życiu późniejszym, niejasnym, zamglonym i nierzadko stresującym. Być może przez to, że była szamanką... W chaosie dorosłego życia pichciła i nuciła piosenki pogranicza, wierząc, że podtrzymywaniem wspomnień jeszcze kiedyś wróci do świata, który ją wychował, zajrzy raz jeszcze w przestrzeń zaoraną pędem w przód... Dokładnie pamiętam ostatnią z nią wigilię: siedzieliśmy w jednym fotelu, przy choince pod oknem i przeglądaliśmy prezenty. Jednym z nich był magazyn o podróżach z artykułem o parze polaków z Krakowa, którzy nabyli huculską chatę w ukraińskiej części Karpat. Obserwując zdjęcie strzechy okrytej kołdrą śniegu stwierdziła, że chciałaby tam być, właśnie tam i właśnie teraz, by żyć jak dawniej... W dwa niepełne miesiące po wypowiedzeniu tych słów zmarła. Jestem pewien, że właśnie tam teraz jest, w tym, za czym tęskniła, w swoim własnym wyobrażeniu szczęścia. Być może wewnętrzny obraz mojej osoby chce również czegoś podobnego dla siebie? I stąd gdzieś we mnie to wewnętrzne tęsknienie za odegranym? Nie wiem. Czas dopiero ujawni, co z takich tęsknot się wykluło, bowiem on jedyny zna odpowiedz na zadawane przez człowieka pytania. Wiec w pokorze kroków spokojnie czekam na szept odpowiedzi jego, żyjąc wiarą w raj. Taki na wyciągnięcie ręki. Raj nieprzekombinowany. Prosty. I dla każdego. Nie inaczej.