sobota, 6 lutego 2016
Jura
Pamiętam ten moment wyraźnie. Dwudziesty dziewiąty styczeń. Deszczowy zmywak ścierał śnieg z ziemskiego talerza, a w nozdrza moje weszło przyśpieszone przedwiośnie... Nie zastanawiając się zbyt długo nad sensem decyzji- ruszam na dworzec-JADĘ, wieczornym, wschodnim, powolnym pośpiesznym, by tuż po przebudzeniu zjeść kromkę chleba w salonie z widokiem, prawie na Wawel. Do taktu dołącza herbata z miodem i nowa/3 już kapsułą czasu, gotowa do złożenia w Helenie. Nierozpoznawanej ciągle szczelinie... Ruszamy! Około południa odsłania się moja mała Moldowa, ze skałami nagimi niczym gesty niemowlęcia... U podnóża zamaskowanej dobrze "Heleny" znajduję kamienny skrobacz... A zdobywszy kolejny już dowód na istnienie w tym miejscu pra-koczowników i pra-łowców wchodzę po raz piąty do "brzucha" wapiennej góry... Razem ze mną do Groty zaglądnął Jakub N., fotograf. A na straży stanął niezłomny Luxus. Pies- wyjątek. Po opuszczeniu jaskini odwiedzamy Grotę Gruzina- Mnicha... i Bramę Bolechowicką, gdzie szlifował swoje umiejętności inżynier elektronik i himalaista Kurtyka. Następnego dnia przyszedł czas na schroniska skalne i okolice Ojcowa... Bo CEL WYTYCZA SIĘ IDĄC/JADĄC! I tylko po to, żeby bezruch nas nie zabił.